niedziela, 10 grudnia 2017

Wszyscy chcą zbawiać świat

Jest coś znamiennego w tym, że ludzie wokół nas (i często my sami) mamy receptę na to żeby świat zamienił się w krainę szczęśliwości, podczas kiedy nasze własne życie często wymyka nam się z rąk. Jesteśmy gotowi radzić politykom, przywódcom światowym i duchowym, prawić kazania i moralizatorskie gadki. Skoro tylu ludzi ma receptę na poprawę naszego wspólnego bytu, to pytanie: dlaczego nadal jest tak źle?


Ciągle aktualna wydaje mi się ilustracja pokazująca to, że wielu chce zmieniać świat, ale kiedy przychodzi do zmiany naszego małego uniwersum, nagle tracimy cały zapał. Uważamy się za nieistotne kropeczki na radarze życia. Kiedy jednak zsumujemy te pojedyncze punkty, tworzą one wspólną całość. Myślę, że to dobrze oddaje fakt, że zmiana rzeczywistości jest niemożliwa bez naszego własnego zaangażowania. 

Wydawałoby się, że to tak niewiele. W naszym życiu górę bierze zniechęcenie i przyzwyczajenie, szczególnie do aktywności, czy zachowań, które kompletnie nam nie służą. To może zaskakiwać, jednak nasze otumanienie codziennością sprawia, że nawet za ciasne gacie będziemy nosić do śmierci, bo są NASZE. Nie tyle ważne jest zauważenie negatywnych czynników we własnym życiu, co samoświadomość która daje nam możliwość realnej zmiany, najpierw siebie, a potem wpływania na otoczenie. Przekonałem się o tym patrząc na ludzi, którzy całe godziny są w stanie spędzić przed telewizorem skacząc jedynie po kanałach. Gdyby ta osoba zdobyła się na drobny wysiłek i zorientowała, że to co robi jest bezproduktywne, szkodliwe i wpycha ją coraz bardziej w tryb zombie; natychmiast zrezygnowałaby z obłąkańczej podróży po satelitarnej próżni. 

Sama świadomość i wiedza nie wystarczą. Potrzebne tu jest nasze działanie i zaangażowanie. Świat pełen jest "wujków dobra rada", którzy na każdym kroku gotowi są rzucać puste frazesy, czy recepty które zasłyszeli 100 razy od innych podobnych sobie. Najbardziej wyświechtanym i używanym przez wszystkich jest "zjedz wszystko, bo dzieci w Afryce głodują". Nie przeczę, że Afryka to ubogi kontynent na którym dominuje głód, choroby i bieda. Czym jednak przysłużę się wciskając w siebie na siłę resztę jedzenia, bo na sam dźwięk słowa "Afryka" mam dostać ataku łaknienia. Ani ja, ani osoba która rzuca to hasło, nie spakują niedojedzonych resztek i nie wyślą najbliższym statkiem na czarny ląd. Co więcej, podejrzewam, że taka osoba może nawet tak skupiać się na biedzie afrykańskich dzieci, że nie potrafi dostrzec problemów we własnym otoczeniu. Łatwo jest żałośnie chlipać nad anonimową czarną sierotką, a z drugiej strony życzyć sąsiadowi żeby zbombardowali mu dom gazem musztardowym. Moja myśl jest taka, że ciężej kochać i troszczyć się o dobrze znaną nam osobę (znamy wiele jej wad, które nas drażnią i stawiają ją w złym świetle) niż o murzynka, którego zmęczone oblicze znamy jedynie z bilbordów PAH.

Problem współczesnego człowieka jest taki, że często zadowala się samą wiedzą. Wiemy, jak moglibyśmy żyć bardziej ekologicznie, czy oszczędnie, ale wprowadzenie tego w czyn to już inna bajka. Wciśnięci w swoje własne schematy tkwimy w błędnym kołowrotku codzienności. Coraz trudniej rozejrzeć nam się na boki, żeby nie nadwyrężyć karku i swoich własnych wyobrażeń o świecie. Wielu powie "takie życie". Pytanie, czy jesteśmy jak zdechłe ryby które z prądem płyną do ścieku? Wiele rzeczy jest poza naszym zasięgiem, jeśli jednak zastanowimy się dłużej możemy stwierdzić że jest multum spraw, na które możemy realnie oddziaływać. Brzmi dość prosto, jednak pomyślmy kto z nas ma dziś czas na choćby 10 min w ciszy, sam na sam ze swoimi myślami? Myślę, że najbardziej sprzyjają temu samotne wyjścia do palarni i wizyty w toalecie. Kto wie w którym z tych dwóch miejsc narodziło się więcej współczesnych wybawicieli ludzkości.