Dziecko przeszkadza, hałasuje, wymaga ciągłej uwagi, więc
puśćmy mu bajkę z laptopa! Kupimy w ten sposób półtorej godziny spokoju...
Bajkę... Tylko jaką bajkę? Najlepiej jakąś współczesną
kreskówkę. Wybieramy po okładkach albo plakatach. Mamy coś interesującego.
Dziewczynka w towarzystwie kotka i pluszowej lalki przygląda się małym,
świecącym drzwiczkom. Stary motyw magicznego przejścia ukrytego w domu kojarzy
się nam trochę z „Opowieściami z Narnii”. Włączamy więc animację dziecku. To
„Koralina i tajemnicze drzwi”. Zostawiamy dziecko samotnie z filmem. Nie
zauważyliśmy, że to horror dla dorosłych. Na ekranie czarownica porywa dzieci,
żeby wydłubać im oczy...
Może wybraliśmy inną bajeczkę? Może zainteresował nas plakat
z małym reniferkiem? Wygląda jak europejska wersja „Bambi”, tylko że robiona na
komputerach. „Renifer Niko ratuje święta” i później „...ratuje brata”. Podczas
projekcji mały widz dowiaduje się, że rodzice głównego bohatera się rozwiedli.
A w zasadzie to spędzili ze sobą tylko jedną noc. Ojciec w ogóle nie chce mieć
z rodziną nic do czynienia. Matka poznaje nowego partnera. Partner też ma
dziecko z poprzedniego związku. Tak więc przyszywani bracia muszą się
zaakceptować. Na koniec ich rodzice wydają na świat kolejne dziecko, które jest
półbratem dla obu reniferków. Mały widz dość brutalnie zostaje uświadomiony, że
nie znając nawet czyjegoś imienia, można mieć z nim dziecko.
„Za mało jest na świecie miłości. Odwróćcie się do sąsiada!
Poczochrajcie go troszkę, a potem bara-bara” – z jakiego filmu to tekst? Dla
ułatwienia podam kolejny: „Udam się teraz do mojej samotni i będę przedłużał
gatunek. No, moje panie, która najpierw?”. To lista dialogowa z nagrodzonego
Oscarem „Happy Feet: Tupot małych stóp”. Zapewniam, że oglądając pierwsze 15
minut nie zgadniemy, jakie ciekawostki z życia seksualnego pingwinów dziecko
pozna przez kolejne półtorej godziny.
Oczywiście, że istnieją piękne, wzruszające współczesne
animacje dla dzieci z wartościowym przesłaniem. Jak je odnaleźć wśród zalewu
ideologicznego lub okultystycznego badziewia? Pewnie myślisz, Drogi Czytelniku,
że z pomocą przyjdą recenzenci. Kto recenzuje filmy dla dzieci w największym
polskim serwisie filmowym? Między innymi stały współpracownik „Playboya”.
Nazwiska oszczędzę, podobnie jak nazwy serwisu, choć sam się tam chwali taką
biografią. W takim razie trudno się dziwić, że – na ogół – internetowym
recenzentom nie przeszkadzają seksualne aluzje w dialogach czy animacji
postaci.
„Cóż więc mamy czynić?” – ewangelicznie mogliby zapytać
rodzice. Nie mam złotej rady. Na pewno ani uśmiechnięta, zielona buźka w
telewizji, ani nagroda Akademii, ani przychylna opinia „stałego współpracownika
Playboya” nie powinny osłabiać czujności tych, którzy przed ołtarzem przysięgali
po katolicku wychować swoje dzieci. W tym przypadku najlepsze, i zarazem
najtrudniejsze, rozwiązanie składa się z dwóch elementów. Po pierwsze warto ze
swoim dzieckiem jak najczęściej rozmawiać. Wtedy będziemy mogli poznać i na
bieżąco wyprostować mądrości, które mały widz przyswoił z ekranu.
Po drugie filmy dla dzieci warto weryfikować. Osobiście
próbuję to robić i wyniki analiz publikuję na swojej stronie w internecie. Mam
nadzieję, że zarówno ten tekst, jak i wspomniana strona, okażą się dla Państwa
pomocą.
Paweł Kostowski
Autor prowadzi stronę FilmyDlaDzieci.net
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz